Każdy, kto choć raz budował dom, wie, że najwięcej problemów nie przynoszą wielkie błędy, ale drobne zaniedbania. Jednym z takich szczegółów, który potrafi zadecydować o trwałości całej konstrukcji, jest dylatacja konstrukcji domu. Niby niewielka szczelina, a odgrywa kluczową rolę w tym, czy Twój budynek będzie solidny i szczelny przez dekady, czy zacznie pękać i nasiąkać wodą po kilku sezonach. Warto więc zrozumieć, czym naprawdę jest dylatacja, dlaczego jej brak to kosztowny błąd i jak zrobić ją dobrze.
Czym właściwie jest dylatacja konstrukcji domu?
Dylatacja to świadomie zaprojektowana przerwa w konstrukcji budynku – szczelina, która pozwala mu się „ruszać” bez szkód. Materiały, z których powstaje dom – beton, cegła, pustaki – nie są statyczne. Rozszerzają się pod wpływem ciepła, kurczą przy chłodzie, pracują, gdy grunt pod nimi osiada. Jeśli nie mają na to miejsca, zaczynają pękać.
Dylatacja działa jak bezpiecznik. Oddziela od siebie fragmenty konstrukcji, pozwalając im na naturalne przemieszczenia. Może być pionowa, pozioma, między segmentami ścian albo pomiędzy stropem i ścianą. Dla laika to ledwie kilka milimetrów pustki, ale w praktyce to właśnie te milimetry decydują o tym, czy dom będzie szczelny i trwały.
Brak dylatacji to prosty przepis na kłopoty
Gdy ktoś narzeka, że jego ściany pękają „bez powodu”, bardzo często winna jest właśnie brakująca dylatacja. Każdy materiał w budynku pracuje, a jeśli nie ma przestrzeni na ruch, naprężenia szukają ujścia w najcieńszym miejscu – czyli w tynku, fugach, a z czasem w samej konstrukcji. Pojawiają się mikropęknięcia, które z każdym sezonem się powiększają. Do środka dostaje się woda, potem mróz, a w efekcie – korozja zbrojenia, wilgoć i zniszczone ściany.
Widziałem to w praktyce dziesiątki razy. Domy bez dylatacji po kilku latach wyglądały, jakby przeszły trzęsienie ziemi – pajęczyny rys na elewacji, popękane wylewki, odpadający tynk. Wszystko dlatego, że ktoś uznał, że „te szczeliny to niepotrzebny wymysł”. Tymczasem dylatacja konstrukcji domu to najprostsze i najtańsze zabezpieczenie, jakie można sobie zafundować.
Jak zaplanować dylatację, żeby działała, a nie tylko wyglądała?
Dylatację trzeba przewidzieć już na etapie projektu. Nie robi się jej „na oko”, tylko zgodnie z zasadami konstrukcji i logiką budynku. Projektant określa, co ile metrów należy ją wykonać – zazwyczaj co kilkanaście, ale zależy to od długości przęseł, użytych materiałów i warunków gruntowych.
Ważne jest też, żeby szczelina przechodziła przez wszystkie warstwy – od fundamentu, przez ścianę, aż po dach. Nie może się kończyć w połowie, bo wtedy nie spełnia swojej funkcji. Trzeba też pamiętać o izolacjach – jeśli dylatacja przecina warstwę przeciwwilgociową, trzeba ją odpowiednio uszczelnić, by nie wpuścić wody do środka. Każdy element domu – zbrojenie, izolacja, tynk – musi mieć swój sposób na „współpracę” z dylatacją.
Warto o tym rozmawiać z kierownikiem budowy. Dobrze wykonana dylatacja to nie tylko estetyka, ale bezpieczeństwo i spokój na lata.
Z czego robi się dylatację w domu?
Kiedyś używało się do tego smoły, sznurów konopnych i lepiku. Dziś mamy materiały, które znoszą dużo więcej – taśmy z EPDM, elastyczne pianki poliuretanowe, profile aluminiowe z gumowymi wkładkami oraz paski elastomerowe PE. Dobiera się je w zależności od miejsca zastosowania i rodzaju obciążeń.
W fundamentach najlepiej sprawdzają się paski odporne na wilgoć i nacisk gruntu, w posadzkach – elastyczne profile, które tłumią ruchy termiczne. Najważniejsze, żeby wypełnienie było trwałe i zachowywało elastyczność przez lata. Lepiej jest zapłacić więcej za dobrej jakości taśmę, niż po kilku zimach wymieniać całą dylatację, bo tania pianka się rozsypała.
Gdzie w domu dylatacja jest absolutnie konieczna
Nie ma domu, w którym dylatacja nie byłaby potrzebna. Fundamenty, ściany zewnętrzne, stropy – wszystko to pracuje. Największe obciążenia pojawiają się tam, gdzie konstrukcja zmienia kierunek lub gdzie spotykają się różne materiały. Dlatego dylatacje wykonuje się na styku dobudówek, garaży, tarasów czy różnych części budynku.
To właśnie w tych miejscach powstają największe naprężenia. Jeśli nie zostawimy tam szczeliny, prędzej czy później pojawi się pęknięcie. Czasem wystarczy kilka milimetrów luzu, by cała konstrukcja mogła swobodnie „oddychać”.

Doświadczony budowlaniec z 20-letnim stażem w zawodzie. Najpierw zajmował się budownictwem przemysłowym, a potem praktycznymi remontami. Prywatnie miłośnik hokeju oraz genealogii.